Iwicka: Rozwój, który proponuje Pawlicki to prowokacja

Opublikowano:
Autor:

Iwicka: Rozwój, który proponuje Pawlicki to prowokacja - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Rozmowa z Anną Iwicką, pełnomocniczką inicjatora referendum w sprawie odwołania burmistrza i rady miejskiej w Jarocinie.

Burmistrz Adam Pawlicki mówi, że do niedzielnego referendum pójdą tylko jego przeciwnicy [ZOBACZ TUTAJ]. Co pani na to?

To jest linia obrony poprzez zastraszanie. Do referendum może iść każdy, pytania są tak sformułowane, że można także wyrazić poparcie dla burmistrza i rady miejskiej. Ale on szuka wszelkich sposobów, by zniechęcić mieszkańców do wzięcia udziału w głosowaniu. Poparcie dla burmistrza, jak i całego ugrupowania „Ziemia Jarocińska” topnieje. Pokazały to choćby wybory parlamentarne, a ostatnio wybory przewodniczącego i zarządu osiedla Polna. Jedyną deską ratunku dla burmistrza jest niska frekwencja na referendum.

Burmistrz zapowiada monitoring w obwodowych komisjach. To może zniechęcić mieszkańców do udziału?

To jest zapowiedź nielegalnego działania. Mamy informację od komisarza wyborczego, że nie wolno rejestrować za pomocą wideo, kto wchodzi do lokalu wyborczego czy referendalnego. To kolejny dowód na to, że „Ziemia Jarocińska” boi się wyników tego głosowania.

Ale z tym monitoringiem ma rzekomo chodzić o wasze bezpieczeństwo. W związku z tym mam pytanie, czy któryś z członków komitetu otrzymywał pogróżki?

Nikt nam nie groził. Zresztą burmistrz dobrze wie, że nie ma opcji monitoringu, ale żeruje na strachu mieszkańców. Mnóstwo osób nas o to pyta, mówią, że jeśli będzie monitoring, to nie pójdą głosować, żeby się nie narazić na nieprzyjemności. My zrobimy wszystko, żeby referendum przebiegało zgodnie z prawem. W każdej komisji będą mężowie zaufania. Jeśli teraz ludzie nie odważą się przeciwstawić burmistrzowi, to dla niego będzie to sygnał, że zastraszanie jest świetnym narzędziem. Gdzie my żyjemy? W Jarocinie nie trwa wojna domowa, nie toczą się walki plemienne i naprawdę nie ma się czego bać. Powiedzmy, że się nie uda, ale głosować będzie 7 – 8 tysięcy osób. To co, wszystkich zwolnią? To jest jakaś paranoja.

Połowa członków komisji to osoby wskazane przez was. Na co będą zwracali szczególną uwagę w trakcie głosowania?

Np. na to, czy ktoś nie kręci się wokół lokali, nie robi zdjęć, nie nagrywa, albo nie zniechęca do udziału. Mają zwracać także uwagę na prace całej komisji.  Zapowiadam, że najmniejsze odstępstwo od przepisów będzie protokołowane, a w przypadkach ciężkiego naruszenia przepisów natychmiast zgłaszane policji. Po zakończeniu głosowania listy osób uprawnionych, na których będą widniały podpisy wszystkich, którzy wzięli udział, zostaną zapieczętowane.

Na mieście pojawiło się sporo banerów. Oprócz daty referendum, są na nich także twarze członków komitetu. To już kampania wyborcza czy tylko na to wygląda?

Przede wszystkim chcieliśmy pokazać, że my się nie boimy. Pokazujemy swoje twarze i nazwiska. Gdybyśmy tego nie zrobili, na pewno pojawiłby się zarzut, że boimy się ujawniać. Chcemy, żeby ludzie wiedzieli, że za referendum stoją zwykli mieszkańcy. 

Jak pani odbiera długi urlop, jaki wziął burmistrz przed referendum?

To jest ucieczka, dla mnie to oczywiste. Radio Merkury chciało zrobić debatę, podobnie jak wasza redakcja. Tylko z kim tu debatować, skoro burmistrza nie ma, a przewodniczący rady miejskiej najwyraźniej boi się konfrontacji? Burmistrz powiedział podczas jednej z sesji „uciekają jak szczury”. A sam jak się zachował? Znamienne jest też to, że pod nieobecność lidera pozostali ludzie z „ZJ” nie chcą z nami rozmawiać, bo wiedzą, że zdobyliśmy sporą wiedzę na temat samorządu i mogłoby im zabraknąć argumentów. 

Nadal nie wiadomo, jaki macie pomysł na Jarocin, jeśli referendum będzie skuteczne.

Teraz skupiamy się na promowaniu referendum, to nie jest kampania wyborcza. Ale plan jest prosty - w uczciwy sposób i z szacunkiem dla każdego mieszkańca prowadzić to miasto. Rozwój, który proponuje Pawlicki i jego ludzie to prowokacja. Wszystko co zapisali w swojej książeczce o nazwie Wieloletni Plan Rozwoju to zbiór marzeń każdego mieszkańca. To są ogromne pieniądze, które trzeba będzie oddać, tylko z czego? Trzeba mierzyć siły na zamiary. Zresztą to jest takie deja vu - nadchodzi dzień wyborów i pan Pawlicki z "ZJ" zaczynają program obietnic niemożliwych do zrealizowania, zamiast skupić się na rzeczach bardziej przyziemnych i potrzebnych mieszkańcom naszej gminy. Piszą, że na rok 2016 nie będzie podwyżek cen!  A co po 2016 roku? Boje się o tym myśleć.

Burmistrz już zapowiedział, że jeśli nawet zostanie odwołany, to będzie startował w wyborach. Wy niby macie swojego kandydata, ale nie ujawniacie go.

Moim zdaniem w tej chwili najważniejsze jest wskazanie, co w Jarocinie jest robione źle i w jaki sposób to naprawić. Mamy plan i na pewno w przypadku przyśpieszonych wyborów przedstawimy osobę, która będzie twarzą tego planu.

Kto to taki?

Nazwisko padnie w kampanii wyborczej. Teraz mogę jedynie powiedzieć, że jest to ktoś młody, niepowiązany ani z obecną ani poprzednią władzą. Taki ktoś jest potrzebny, aby przynieść trochę świeżości, „przewietrzyć” urząd, całe miasto i gminę z istniejących powiązań i zależności. Zresztą takie głosy dochodzą do nas od samych mieszkańców, że mają dosyć układów i potrzebują czegoś i kogoś nowego, kto będzie troszczył się o nich, a nie tylko o siebie.

Załóżmy pesymistyczną z waszego punktu widzenia sytuację – referendum się nie udaje. Co wtedy, zwiniecie żagle?

Na pewno odpoczniemy, bo sprawy referendum pochłaniają wiele czasu, kosztem naszych rodzin. Mogę powiedzieć, że są wśród nas osoby z pomysłami, które będą kandydować do Rady Miejskiej w kolejnych wyborach samorządowych. Dzisiaj wiemy, że to duża odpowiedzialność, ale i duża możliwość wpływania na to, co się dzieje w gminie. Niemal na pewno założymy własne stowarzyszenie, w które będziemy chcieli zaangażować przede wszystkim młode osoby.

Referendum to oddolna inicjatywa, ale macie banery, ulotki, kamizelki odblaskowe - skąd wzięliście na to pieniądze? Pojawiają się sugestie, że ktoś za wami stoi i wspiera was finansowo.

Najpierw sami wyłożyliśmy, kto ile mógł, poprosiliśmy też o wsparcie rodziny i przyjaciół. Z czasem jednak do naszego biura zaczęli przychodzić obcy ludzie, mieszkańcy i wpłacali darowizny. Oczywiście każdemu wystawiamy pokwitowanie. Zdarzają się sytuacje, w których ktoś przynosi 10 zł, są wpłaty po 100, 200 złotych, a jedna osoba wpłaciła aż tysiąc. Sporo osób pomogło nam także w niematerialny sposób - potrafią coś robić, zrobili to i nie wzięli wynagrodzenia.

To jaki macie budżet na kampanię promującą referendum?

Do tej pory wydaliśmy ok. 4 tys. zł. Warto zauważyć, że nasze wszystkie banery i ulotki kosztowały mniej niż jeden bilbord burmistrza rozwieszony na JOK-u.

Większy budżet oznaczałby większe szanse powodzenia referendum?

Raczej nie, a dodatkowo przyjmowanie dużych sum pieniędzy od różnych osób mogłoby wiązać nas i w przyszłości prowadzić do stworzenia zależności, jakie istnieją teraz. Nam zależy na zmianach i wykluczeniu uzależnień. Jeżeli robilibyśmy tak samo jak obecna władza, to żadnych zmian nie wnieślibyśmy dzięki naszej inicjatywie. Pieniędzmi się nie wygra, co pokazała choćby kampania prowadzona przez Adama Pawlickiego i Bartosza Walczaka przed wyborami parlamentarnymi.

Rozmawiał: PIOTR IGNASIAK

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE