Dziesięciocentymetrowy gwóźdź utkwił w głowie 30-latka z Jarocina podczas wypadku na budowie domu jednorodzinnego. Kaliscy lekarze usunęli go po trzygodzinnej operacji, ale poszkodowany nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności.
Do nietypowego zdarzenia doszło na budowie domu jednorodzinnego w Raszewach (gmina Żerków). Prace na dachu wykonywali pracownicy jednej z jarocińskich firm. - Nade mną stał kolega, podniosłem głowę, „gwoździarka” wystrzeliła i dostałem gwoździem w głowę - opowiada poszkodowany jarocinianin.
- Nie straciłem przytomności. Sam zszedłem z dachu. Akurat na budowie był majster i szybko zawiózł mnie do szpitala do Jarocina, ale tam nie chcieli się podjąć operacji i przewieźli mnie do Kalisza. Głowę mi ogolili i od razu trafiłem na blok operacyjny. Byłem świadomy aż do operacji, która trwała ponad 3 godziny - relacjonuje powoli 30-latek. Poszkodowany już czuje się lepiej, ale nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności. Teraz jest rehabilitowany, ponieważ ma lewostronny niedowład. - Lekarze mówią, że jest nadzieja i będą chodził. Noga zaczyna pracować. Kiepsko mówiłem. Teraz jest już coraz lepiej - cieszy się młody jarocinianin.
Przy okazji podkreśla, że pracodawca interesuje się jego stanem zdrowia, odwiedza go w szpitalu. Podobnie postępuje kolega, któremu wystrzelił pistolet do wbijania gwoździ.
Sprawę badają Państwowa Inspekcja Pracy w Ostrowie Wielkopolskim i jarocińska policja. Funkcjonariusze mają wstępne ustalenia, jak doszło do zdarzenia.
- Dwóch pracowników znajdowało się na jednym poziomie. W pewnym momencie mężczyzna stojący z przodu potknął się, uderzył w kolegę, który stał za nim i miał w rękach pistolet do wbijania gwoździ, automatycznie nacisnął spust i gwóźdź utkwił w głowie 30-latka - relacjonuje sierż. sztab. Agnieszka Zaworska, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Jarocinie. Policjanci stwierdzili, że mężczyźni byli trzeźwi. - My prowadzimy czynności pod kątem nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu z art. 157 paragraf 3 kodeku karnego - mówi policjantka. Śledczy sprawdzają, czy feralnego dnia robotnicy pracowali w kaskach, czy posiadają uprawnienia do wykonywania prac na wysokościach.
Właściciel firmy, w której jest zatrudniony 30-latek, nie chciał z „Gazetą” rozmawiać na temat wypadku.