reklama
reklama

Przykuty do wózka odnalazł swą wielką pasję.

Opublikowano:
Autor:

Przykuty do wózka odnalazł swą wielką pasję.  - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości - Kiedy przychodzą te gorsze dni i człowiek musi wyryczeć to w poduszkę (tak, tak, chłopaki płaczą), to jednak wstaje nowy dzień i wtedy sobie myślę: a może to dzisiejszy dzień przyniesie mi najlepszą fotkę...- wyznaje Jacek Koszalik.
reklama

Ma 52 lata, od ponad 10 lat zmaga się ze stwardnieniem rozsianym. Nie tylko się nie poddaje, ale dodaje wiary i sił innym.

Rozmowa z JACKIEM KOSZALIKIEM, pasjonatem fotografowania

Kiedy pan zachorował? Jaka była diagnoza i rokowania?

Pierwsze objawy zauważyłem gdzieś około 2009 roku. Były to zachwiania równowagi, skurcze i poczucie zmęczenia. Trwało to do grudnia 2011 roku, kiedy to trafiłem do szpitala w Poznaniu. Po dokładnych badaniach postawiono diagnozę: stwardnienie rozsiane. Z początku przeraziłem się, ale z upływem dni zacząłem zastanawiać się, co mogę z tym zrobić. Trafiłem do stowarzyszenia chorych na SM działającego w Jarocinie. Tam dowiedziałem się o programach lekowych. Wybrałem Łódź, bo w Poznaniu miałem nikłe szanse z powodu przeprowadzanych jeszcze wtedy testów sprawnościowych. W Łodzi przyjmuję lek do dziś. Choroba, niestety, postępuje.

Kiedy sprawiła, że musiał pan usiąść na wózku?

Pamiętam, było lato 2014 roku, kiedy mieliśmy okazję pojechać na kilka dni nad morze. Obawiałem się, że o kulach dużo sobie nie pozwiedzam, bo nie wytrzymam tego siłowo. Pożyczyliśmy więc wózek inwalidzki. To był mój pierwszy kontakt z wózkiem. Przyznam, że komfort zwiedzania i robienia zdjęć miałem popsuty. Wózek niemal mnie parzył, czułem się jak takie małe bezradne dziecko. Miałem wrażenie, że wszyscy dookoła patrzą na mnie. A co najgorsze, towarzyszył temu wszystkiemu stres. Wracałem z poczuciem, że to były moje najgorsze wakacje. Z czasem jednak doszedłem do wniosku, że prędzej, czy później i tak musiałbym przez to przejść. W sumie, żeby w pełni zaakceptować siebie na wózku, potrzebowałem 7 - 8 miesięcy.

Czym zajmował się pan przed chorobą? Co robił pan zawodowo?

Mam wykształcenie średnie techniczne. Byłem zatrudniony w jednej z jarocińskich firm branży metalowej jako operator maszyn CNC. Wtedy realizowałem swoje zamiary, przede wszystkim zrobiłem prawo jazdy, kupiłem auto, odkładałem na wakacje, słowem, żyłem jak większość ludzi. Jakie miał pan marzenia i plany? O podróżach po całej Polsce.

Kiedy narodziła się pana pasja fotografowania?

To się stało zaraz po diagnozie, kiedy przeszedłem na rentę. Pojawiła się nowa rzeczywistość. Miałem coraz mniej obowiązków, a coraz więcej czasu wolnego. Chciałem ten czas wypełnić takimi rzeczami, które lubię. Od dziecka gdzieś tam pociągało mnie pstrykanie aparatem. Nigdy jednak nie traktowałem tego poważnie. Często wyjeżdżaliśmy z przyjaciółmi w góry. Wtedy robiłem zdjęcia po to, by mieć pamiątkę do albumu. Tym razem postanowiłem, że będę zwiedzał moją najbliższą okolicę i uwieczniał na zdjęciach ciekawe miejsca i obiekty. Kupiłem mały aparacik cyfrowy, założyłem sobie konto na Facebooku i tam pokazywałem swoje zdjęcia. W wirtualnym świecie trafiłem na zdjęcia Zygmunta Maliny z Jarocina, który robił to samo, co ja. Jeździł po okolicach i pokazywał różne obiekty i zabytki. Z tą różnicą, że jego zdjęcia były o niebo lepsze. Wkrótce poznaliśmy się osobiście. Wyjechaliśmy nawet na wspólny plener. Zygmunt miał profesjonalny sprzęt: lustrzankę, obiektywy, lampę błyskową, statyw. Kiedyś Zygmunt robił sesję ślubną moim krewnym, a ja się przypatrywałem całemu zajściu. Wtedy podjąłem decyzję, że będę odkładał pieniądze na lustrzankę.

Co (kogo) lubi pan fotografować?

Najbardziej lubię fotografować obiekty nieruchome. (...) Nie muszę się spieszyć, a wręcz mogę delektować się robieniem zdjęć. Może związane jest to z moją naturą. Jestem stoikiem, lubię spokój, ciszę. Bardzo dobrze się czuję, kiedy w moim życiu jest harmonia. Nie lubię skrajności w postaci zbyt wielkich uniesień, radości, szczęścia lub w drugą stronę, łapania dołów, rozpaczy, użalania się nad sobą. Taka huśtawka mogłaby tylko pogorszyć mój stan ducha. Dlatego niechętnie robię zdjęcia na koncertach, imprezach sportowych, bo tam już wkrada się chaos i trzeba szybko działać, by cokolwiek dobrego uchwycić. A ja nie lubię pośpiechu i zamieszania. Mam jeszcze jeden ulubiony temat. Lubię fotografować ludzi. (...) Lubię zdjęcia bardziej naturalne, często robione w momencie, kiedy fotografowana osoba się tego nie spodziewa. Bardzo wdzięcznym tematem są dzieciaki, które szybko nudzi obiektyw i skupiają swoją uwagę na czymś innym.

Kiedy pojawiła się kolejna pasja - rysowanie?

Trudno to nazwać pasją. To raczej był sposób na dorobienie sobie do renty. Pomysł ten też zrodził się po diagnozie. Wykonywałem na zamówienie portrety w ołówku ze zdjęć, które mi przysyłano albo robiłem je sam. Nie ukrywam jednak, że rysowałem także dla siebie. Uwielbiam serial "Ranczo", w związku z tym postanowiłem, że narysuję portrety wszystkich postaci tam występujących. Niestety, w rękach coraz częściej pojawiało się mrowienie i skurcze, co nie pozwalało na dalsze rysowanie. Skończyło się więc na jedenastu portretach. Jeden z nich zakupiła aktorka grająca w serialu, pozostałe przekazałem na aukcję charytatywną. Ale to nie koniec mojej "biznesowej" przygody. Sytuacja materialna skłoniła mnie do dalszych poszukiwań. W zeszłym roku zrodził się pomysł, aby wykorzystać moje zdjęcia do sprzedaży w formie magnesów na lodówkę. I tak powstały unikatowe magnesy z zabytkami naszego regionu. Po raz pierwszy wystawiłem swoje magnesy na kiermaszu przedświątecznym w grudniu 2019. Spotkały się z dużym zainteresowaniem, więc się ucieszyłem, że pomysł wypalił. Rynkiem zbytu miały być wszelkiego rodzaju imprezy masowe w powiecie jarocińskim. Niestety, pandemia sprawiła, że moją działalność musiałem zawiesić.

Co te pasje panu dają?

Przynoszą radość satysfakcję, są pewnego rodzaju ucieczką od zmartwień związanych z chorobą, z codziennym zmaganiem się z rzeczywistością, inaczej teraz postrzeganą z pozycji wózka? Razem ze Zbyszkiem Hainem z Pleszewa mamy taką nieformalną grupę fotograficzną pod nazwą Wielkopolskie Foty. Często wyjeżdżamy na plenery, Zbyszek zabiera ze sobą wnuczkę Majkę, która też połknęła tego bakcyla. Czasami nasze szeregi zasila jeszcze jeden pasjonat fotografii, kiedy uda mu się znaleźć czas wolny. Dlaczego o tym wspominam? To właśnie moja pasja sprawiła, że mogę poznawać ludzi. To właśnie dało możliwość, że spotkałem na swej drodze człowieka, który nie tylko jest serdecznym kolegą, ale potrafi mnie wysłuchać, zrozumieć i zaakceptować takiego, jakim jestem. A poza tym mamy wspólnego fioła - foto. Zbyszek też w jakimś stopniu był moim nauczycielem w robieniu zdjęć. Cieszy, kiedy nasze zdjęcia zostały docenione przez ogólnopolski portal Katalog Polskie Zabytki. Zostaliśmy zaproszeni do współpracy, byliśmy też na zlotach redaktorów katalogu, gdzie poznałem wielu pasjonatów, nie tyle fotografii, co zabytków i historii. Zaproponowano nam sesję zdjęciową z udziałem grupy rekonstrukcyjnej pod nazwą Drużyna Tradycji 70 Pułku Piechoty. Tematem sesji było Powstanie Warszawskie, za scenerię posłużyła nam stara opuszczona cegielnia w Lenartowicach. Niełatwo tam było poruszać się wózkiem, ale ważniejsze były zdjęcia. Co roku ludzie oglądają wystawę naszych zdjęć na Pleszewskich Spotkaniach Kolekcjonerskich. Tam poznałem przeróżnych pasjonatów. (...) Pasja fotografii jest też dla mnie pewnego rodzaju tarczą ochronną. Kiedy przychodzą te gorsze dni i człowiek musi wyryczeć to w poduszkę (tak, tak, chłopaki płaczą), to jednak wstaje nowy dzień i wtedy sobie myślę: a może to dzisiejszy dzień przyniesie mi najlepszą fotkę... Na wszelkie zmartwienia najlepszym lekarstwem jest działanie, obojętnie jakie, byleby nie siedzieć i nie rozczulać się nad sobą.

Jakie są pana obecne marzenia?

Myślę, że nic się nie zmieniło. Chciałbym zwiedzić tę naszą Polskę, co roku inny region, inne zabytki, inni ludzie... Chociaż istnieje też aspekt wynikający z moich potrzeb związanych z niepełnosprawnością. Likwidacja barier architektonicznych czy zakup samochodu przystosowanego do obsługi ręcznej. Na dzień dzisiejszy są to rzeczy, o których mogę jedynie pomarzyć. Chociaż sprawa dofinansowania do windy dla niepełnosprawnych jest obecnie w toku. Jest zatem nadzieja. Mimo to potrafię cieszyć się z tego, co mam. Dla mnie frajdą jest każdy najmniejszy wypad na foty. Daje mi to poczucie szczęścia, niezależności i kawałek wolności w tym moim życiu na kółkach.

Rozmawiała ANNA KOPRAS-FIJOŁEK
 

JACEK KOSZALIK

 

- Zdjęcie ratusza jest dla mnie szczególne. To był grudzień 2016 roku. Było tak zimno, że nie wysiadłem nawet z samochodu, otworzyłem tylko drzwi i cyknąłem dosłownie tylko jedną fotkę z ręki. Wracając do domu, byłem przekonany, że zdjęcie będzie do wyrzucenia. Do dziś jest to jedno z moich ulubionych zdjęć.


 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama